Są w kraju obywatele, którzy od dawna żyją w strefie Schengen.
Góry Izerskie w południowo-zachodnim narożniku Pomrocznej - dzikie, zalesione, między poszczególnymi wzniesieniami rozciągają się bagna i torfowiska. Miejscowy lud od 60 lat, czyli od końca wojny, prowadzi własną działalność gospodarczą.
Idę z Jasiem ledwie widoczną ścieżką wijącą się między kępami świerków i oczkami brunatnej wody. Jaś liczy sobie około czterdziestu wiosen i ze dwa metry wzrostu, pod czapką uszanką gęba mu się śmieje ukazując wszystkie osiem zębów. Na plecach niesie pusty worek, a na ramieniu siekierkę. Wspinamy się po zboczu już drugą godzinę. Gdy stok się wyrównał, Jaś przystanął, odetchnął i z kieszeni waciaka wydobył flaszkę śliwkowej nalewki. Odkręcił i wziął tęgi łyk.
- Na! - Podał mi butelkę. - Tam - pokazał siekierką w dół - już Czechy.
Po pół godzinie marszu przez las docieramy do kilku chałup stojących przy zakręcie szosy. Napis na tablicy informuje, że jesteśmy w Smedavie. Jaś zagłębia się w ciemną czeluść chaty z szyldem "Skupina u Valda", czyli po naszemu sklep Waldka. Po dłuższej chwili wychodzi z workiem pękatym od towaru. Idziemy wzdłuż potoku i po paru minutach znów znikamy w świerkowym borze. Ponad wioską, przy leśnej drodze stoi drewniany szałas, w którym na żelaznej kozie Jaś z wprawą piecze grube plastry boczku. Popijamy zawartością worka, czyli butelkowym piwem Gambrinus z browaru w Pilznie.
- Tu niedaleko jest polanka - pokazuje zatłuszczonym paluchem. - Przyprowadzamy na nią konie.
***
Jaś jest czwartopokoleniowym reprezentantem rodziny ze wsi Pobiedna leżącej nieopodal kurortu Świeradów-Zdrój. Jego ród od osiedlenia, czyli od końca wojny, trudni się przygranicznym przemytem różnych dóbr. Z Czech przynosi się alkohole, mięso i tanie ciuchy - wyrób wietnamskich rąk. Na tamtą stronę wędrują papierosy, pościel, a także... konie. Głównie robocze wałachy. Przebitka nawet siedmiokrotna, ale, co zrozumiałe, konie są trudne do szmuglowania.
Ród Jasia przetrwał patrole Korpusu Ochrony Pogranicza, potem WOP, a teraz akcje straży granicznej. Szlaki przemytu wiodą przez bezludne, trudne do odszukania przesmyki, a ścieżki są co jakiś czas zmieniane. Wpadki z towarem to część zawodowego ryzyka. Przepadek szmuglowanych dóbr, czasem grzywna nie odstraszają, bo interes kręci się od lat.
Kiedyś, przed wejściem Polski i Czech do Unii Europejskiej, było lepiej, ponieważ u południowych sąsiadów obowiązywał znacznie niższy podatek VAT na alkohole i produkty spożywcze. Mimo wzrostu cen różnice pozostały: dobre czeskie piwo kosztuje w detalu w przeliczeniu na złotówki 1,5-2 zł, bawełniane koszulki - 10 zł, a lepsza wódka - góra 20 zetów za flaszkę 0,7 litra. Trzeba wiedzieć, gdzie jest taniej. Najlepiej mieć stałych dostawców. Przemycane towary sprzedaje się na pniu lub do knajp i sklepów. Jak twierdzi Jaś, można z tego wyżyć. Do lasu chodzi się też po opał i budulec, a przed świętami młode choinki idą jak woda.
***
Jeszcze lepiej mają ci, których rodziny ongiś los rzucił do tzw. worka turoszowskiego, na południe od Zgorzelca. Wąski i długi worek wcina się między terytoria Czech i Niemiec. Znając różnice cen oraz popyt i podaż różnych towarów można nieźle zarobić, ledwie wychodząc za próg własnego domu. W kilku wsiach, np. w Kopaczowie, granica przebiega przez podwórka, prawie jak w sztuce Mrożka. Transakcje odbywają się przez ogrodzenia z drucianej siatki. Tu granice nigdy nie dzieliły, ale łączyły.
Na południe od miasteczka Mieroszów, w Górach Stołowych, z przygranicznego handlu żyły całe wsie.
- W pewnych wypadkach tolerujemy taką wymianę dóbr - mówi funkcjonariusz Sudeckiego Oddziału Straży Granicznej - jeśli nie jest to działalność hurtowa. W zamian możemy liczyć na informacje o obcych i podejrzanych osobach, które pojawiają się w okolicy. Nazywa się to właściwą współpracą z miejscową ludnością. Dzięki temu w ostatnich latach zatrzymaliśmy kilka osób poszukiwanych listami gończymi, w tym jednego mordercę.
***
W okolicy miasteczka Lubawka od czasu do czasu okoliczne panienki przemycają siebie. Na weekendy emigrują do licznych agencji towarzyskich w znanym uzdrowisku Janske Lazne, gdzie klienci płacą w euro. W poniedziałki wracają na polską stronę z ciężko zarobionym szmalem. Na piechotę, bo to tanio i zdrowo.
Po wejściu do strefy Schengen nic się tu nie zmieni, tylko znikną patrole straży granicznej, a dzielący kraje tzw. pas drogi granicznej zostanie zaorany i obsiany trawą.
Jak mówi Jaś - będzie luźno.
źródło: Tygodnik "NIE" 01/2008 Bogusław Gomzar