19 lipca 2011 r.
Prokuratura bliżej postawienia zarzutów odpowiedzialnym za tragedię 5-latki
Kloc, który zmiażdżył 5-latkę z domu dziecka, waży 370kg. Śledczy ustalają, kto odpowiada za tragedię. Klinika Lalek odwołała wszystkie warsztaty, które były planowane w te wakacje.
Klinika Lalek to prywatny teatr, którego siedzibą jest nieczynna stacja kolejowa Wolimierz w gminie Leśna w powiecie lubańskim. Sama stacja, mimo nazwy, jest na terenie wsi Pobiedna. Lider Kliniki Lalek Wiktor Wiktorczyk pięć dni po tragedii nie chce rozmawiać. Wygląda na załamanego. Wspomina tylko, że wypoczynek dla dzieci, połączony z warsztatami teatralnymi, organizowany jest z pomocą Kliniki Lalek od ponad dwudziestu lat i jak dotąd nic złego nikomu się nie stało. W te wakacje żadnych warsztatów już nie będzie.
- Wszystko odwołałem - mówi Wiktor Wiktorczyk.
Kloc ważył 370 kilogramów
5-letnia Zuzia z Domu Dziecka nr 3 w Poznaniu zmarła w sobotę, 9 lipca, w wyniku ran, jakie odniosła podczas zmiażdżenia przez kloc o wadze - jak ustalili śledczy - 370 kilogramów. Sekcja zwłok wykazała, że miała uszkodzone prawe płuco i wątrobę. Do śmierci przyczyniły się krwotoki wewnętrzne.
Zuzia była jednym z dziesięciorga dzieci z domu dziecka, które przebywały na warsztatach w Klinice Lalek. Towarzyszyły im dwie opiekunki. Zgodnie z pierwszymi relacjami, dziewczynka była na hamaku, przymocowanym z jednej strony do kloca. Na kloc wskoczył i rozhuśtał go 10-letni brat Zuzi. Kloc przewrócił się na nią. Trudno było go zdjąć z niej nawet dwóm mężczyznom. Na ratunek nie było szans.
Gdzie byli opiekunowie, gdy 10-latek wskoczył na kloc? Dlaczego nie zwrócili mu uwagi, by przestał się wygłupiać? Zuzia była najmłodszą uczestniczką warsztatów, więc może się wydawać logiczne, iż to na nią należało zwracać szczególną uwagę.
Prokuratura ustala, kto powinien zadbać, by nie doszło do sytuacji zagrożenia dziecka.
- Poprosiłam o umowę, która reguluje zakres obowiązków dyrektora domu dziecka oraz wychowawców - mówi prokurator Kamila Wolańska z Lubania. Sprawdzi też uprawnienia opiekunów. Od tych ustaleń w sporej mierze zależy, komu zostanie postawiony zarzut przestępstwa, polegającego na niedopełnieniu swoich obowiązków.
Dzikie warsztaty
Prokurator Wolańska zażądała także od organizatora wypoczynku (czyli dyrekcji Domu Dziecka nr 3 w Poznaniu) pełnej dokumentacji wyjazdu. Wiadomo jednak, że nie został on zgłoszony, choć powinien, Kuratorium Oświaty w Poznaniu.
Jak mówi Waldemar Urbaniak z jeleniogórskiej delegatury Dolnośląskiego Kuratorium Oświaty, zgodnie z ministerialnym rozporządzeniem, organizator ma obowiązek zgłosić wypoczynek kuratorium na swoim terenie, a ono - przekazać wiadomość na ten temat kuratorium właściwemu dla miejsca, gdzie dzieci mają wyjechać.
Gdy organizator nie zgłasza wyjazdu, miejsce nie może być sprawdzone ani przez straż pożarną, ani przez sanepid i pracowników kuratorium.
Kto powinien dokonać takiego zgłoszenia? Organizator, czyli w tym wypadku dyrekcja domu dziecka. Nie oznacza to jednak, że Klinika Lalek zostałaby na pewno sprawdzona jako miejsce nadające się na wypoczynek. Kontrole tych miejsc prowadzone są wyrywkowo.
Nasi rozmówcy nie posiadają informacji, które pozwalałyby przypuszczać, że Klinika Lalek była sprawdzana pod tym kątem w poprzednich latach. Choć warsztaty teatralne dla dzieci i młodzieży prowadzone są przez nią od lat, Waldemar Urbaniak nie przypomina sobie, by kiedykolwiek zgłaszano ją jako miejsce wypoczynku.
Praktyka jest taka, że wielu organizatorów wypoczynku dzieci zaniedbuje ten obowiązek. Jak jest wszystko dobrze, nikt na to nie zwraca uwagi. Problem jest wtedy, gdy dochodzi do tragedii.
Pewne jest natomiast, że każdy wypoczynek należy zgłaszać. Nie ma znaczenia, czy określany jest koloniami, obozem czy warsztatami.
- Organizatorzy różnie nazywają takie wyjazdy z powodów marketingowych - zauważa Waldemar Urbaniak.
Prokurator Wolańska zwraca uwagę, że na terenie stacji w Wolimierzu znajdują się przedmioty, które mogą budzić wątpliwości pod względem bezpieczeństwa - wielkie rzeźby z pni drewna. Pytała o nie osoby z Kliniki Lalek. W odpowiedzi usłyszała, że opiekunowie dzieci widzieli te rzeźby i nie zgłosili żadnych zastrzeżeń.
Sąsiedzi bez zastrzeżeń
Opinie tych, którzy znają Klinikę Lalek, można podzielić na dwie grupy. Jedni uważają, że miejsce o tak anarchistycznym charakterze nie nadaje się na wypoczynek dzieci. Przypominają o pożarze (prawie 20 lat temu) zabytkowej karczmy, którą Klinika dostała od gminy. Inni twierdzą, że Klinika Lalek stworzyła miejsce o niepowtarzalnym charakterze i byłoby źle, gdyby wypadek miał narobić jej problemów i wpłynąć negatywnie na jej dalsze losy.
Najwięcej jest jednak takich, którzy nie wiedzą o jej istnieniu. Należy do nich także oficer prasowa lubańskiej komendy policji Anna Włoszczyk. Jest to też dowód na to, że czasy, gdy mieszkańcy narzekali na głośne imprezy organizowane przez Klinikę Lalek, minęły. Teraz działa spokojnie, nie rzuca się w oczy.
- Narzekania na nich były tylko na początku, gdy tu przyjechali - mówi wieloletnia mieszkanka Wolimierza. Potem się uspokoiło. Nawet własne dzieci posyłaliśmy im na warsztaty teatralne. Nie było żadnych problemów.
Klinika Lalek założona została we Wrocławiu w drugie połowie lat 80. ubiegłego wieku przez grupę studentów Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. Osiadła w Wolimierzu ponad 20 lat temu. Zamierzała stworzyć wioskę ekologiczną, gdzie można byłoby żyć w zgodzie z naturą i samym sobą, tworzyć oraz oddzielić się od konsumpcyjnego świata.
Dorobek teatralny Kliniki Lalek jest bogaty. Ma grono wiernych zwolenników. Napisano na jej temat dwie prace magisterskie.
Jak podaje w jednej z nich Karolina Adamczyk, gmina Leśna przekazała ponad 20 lat na potrzeby Kliniki Lalek dwa budynki dawnych szkół, budynek po karczmie i dom z 1794 roku, w którym potem mieszkał lider Kliniki Lalek Wiktor Wiktorczyk ze swoimi bliskimi. Trzy nieruchomości zostały oddane przez gminę za darmo, a jeden sprzedany po minimalnej cenie. Dziś może to szokować i być uznane za niegospodarność, ale wtedy okolice Pogórza Izerskiego były totalnie zaniedbane i zniszczone, a nieruchomości można było kupić dosłownie za grosze. Także ponad 4 hektary gruntów, którymi obdarowano Klinikę Lalek. Oferta przejęcia budynków przez artystów mogła być uznana wówczas jako okazja, z której grzechem byłoby nie skorzystać.
Aby uregulować swój status pod względem prawnym i móc przejąć majątek od gminy, twórcy Kliniki Lalek - jak dowiadujemy się z pracy magisterskiej Karoliny Adamczyk - założyli spółkę z o.o. oraz fundację.
- Potem stracili karczmę, która się spaliła - opowiadają ludzie z Wolimierza. - Dostali od PKP nieczynny dworzec. Zagospodarowali go i teraz są tylko tam. Resztę budynków sprzedali.
Mieszkańcy opowiadają, że z Kliniki Lalek odeszła część zespołu. Niektóre osoby pozostały w Wolimierzu, ale mieszkają już na własną rękę.
- Szkoda świetlicy - słyszymy w sklepie (jedynym we wsi). - Klinika Lalek dostała go kiedyś od władz gminy, a potem sprzedała go. Teraz jest tam agroturystyka. Mieszkańcy mogą korzystać z sali w tym domu raz w miesiącu.
Brak świetlicy boli mieszkańców, bo jest wśród nich coraz więcej młodych ludzi, którzy starają się ożywić wieś i poprawić standard życia w Wolimierzu. Walczą, na przykład, o plac zabaw dla dzieci.
- Oczywiście taki bezpieczny, z atestami - dopowiada nasza rozmówczyni.
Leszek Kosiorowski
Źródło: Nowiny Jeleniogórskie nr 29, 19 lipca 2011 rok