•  strona główna 
  •  mapa serwisu 
  •  kontakt
  •  polityka prywatności 
  •  linki 
  •  wyszukiwarka                                                             
  • 
    


Slideshow Image 1
Slideshow Image 2
Slideshow Image 3
Slideshow Image 4
Slideshow Image 5
Slideshow Image 6
Slideshow Image 7
Kalendarz odbioru odpadów 2024
Kalendarz niedziel handlowych w 2024 roku
Sołecka Strategia
Rozwoju Wsi


Oficjalna strona Pobiednej

Zaczęło się od kupy

8 wrzesień 2009 r.

Prokuratura sprawdza, kto spłoszył konia.

Był 22 lipca, przed godz. 11. Czterej mężczyźni jechali konnym wozem z Krobicy do Pobiednej, po drewno. Zjeżdżali właśnie stromą ulicą Strzelecką w dół, ku Placowi Wolności w Pobiednej. Nagle, jak twierdzą, drogę zajechał im policyjny radiowóz.

- Żeby nas zatrzymać, wyprzedził dwa auta, które poruszały się za nami, a później zajechał autem pod dyszel. Koń się bardzo zdenerwował - opowiada Walerian Puchalski, który siedział w tym czasie na wozie. - Już wtedy mogło dojśc do tragedii. Gdyby zwierzę ruszyło, dyszel jak nic wbiłby się w okno radiowozu, a w środku siedziała przecież kobieta.
Na szczęście wtedy koń jeszcze nie szarżował. Jak twierdzą świadkowie - z radiowozu wyskoczył z-ca komendanta komisariatu w Leśnej, nadkomisarz Tadeusz Półtorak, i zaczął egzekwować prawo. Stojąc w połowie stromej i wąskiej góry, miał nakazać woźnicy natychmiastowe zawrócenie w celu sprzątnięcia końskiego łajna, które klapnęło na ulicę kilkaset metrów wcześniej. Woźnica zaczął prosić pana władzę, żeby ten pozwolił przynajmniej zjechać w dół, do placu, bo zawrócenie wozu w tym miejscu było absolutnie niewykonalne.
- Pan komendant odpowiedział jednak, że nie ma takiej możliwości - relacjonuje pan Walerian. - Nie wiem jak mieliśmy zawrócić. Droga ma 3,5 metra szerokości, a wóz 2,5 plus jeszcze 2 metry dyszla... Za nami auta, przed nami radiowóz.
- nie jestem idiotą - odpowiada na tak sformuowane oskarżenia komendant Półtorak. - Przecież na tej drodze nawet na hulajnodze trudno byłoby zawrócić, a co dopiero wozem!
Policjant jest zszokowany faktem, iż ktokolwiek przypisuje mu tak nierozważne postępowanie. Rzeczywiście, zatrzymał wóz, bo koń zostawił po sobie parujące jeszcze odchody, i nakazał jadącym mężczyznom sprzątnąć tę ozdobę. Zapewnia jednak, że wszystko odbyło się wyżej, na wypłaszczeniu, i przed niebezpiecznym zakrętem, a nie na stromym zjeździe, jak twierdzą pasażerowie wozu. Poza tym w żaden sposób nie straszył zwierzęcia. Nie włączył przecież syreny.

Katastrofa
Później wypadki potoczyły się bardzo szybko. Radiowóz podobno przygazował i wyjechał spod dyszla w dół, ku placowi. Koń tymczasem, i tak już wystraszony nagłym zatrzymaniem i dyskusją mężczyzn, oszalał.
- Tam z jednaj strony są domy, a z drugiej skarpa zabezpieczona murem - opowaida Walerian Puchalski. - Koń juz skakał na tę skarpę. Grzegorz nie był w stanie nic zrobić. Koń był tak przestraszony, że w ogóle nie reagował na lejce, tylko leciał w dół na złamanie karku.
Zierzę, wóz i wszyscy pasażerowie zatrzymali się na kamiennych schodach i barierce, prowadzącej do urzędu pocztowego. Koń fiknął kozła i leżał do góry brzuchem. Mężczyźni wypadli z wozu jak korki z butelek, a wóz roztrzaskał się na murze. - Tam, pod tym murem, matki zwykle zostawiają wózki z dziećmi, kiedy wchodzą coś załatwić na pocztę - mówi ekspedientka ze sklepu na przeciwko, która udzielała pierwszej pomocy panu Walerianowi. - Gdyby tam wtedy ktoś stał, doszłoby do tragedii.
- Są dwie rozbieżne wersje całego zdarzenia - informuje szef lubańskiej prokuratury, Edward Szafraniec. Prokuratura prowadzi obecnie czynności sprawdzające, które mają wykazać, czy doszło do przestępstwa. Jeśli materiał dowodowy to powtwierdzi, wszczęte zostanie śledztwo prokuratorskie. Ale na chwilę obecną nie można jeszcze o niczym przesądzać.
Pierwsza werska jest taka, że policjant szarżował radiowozem i spłoszył konia, który w panice rzucił się w dół, ku placowi. Inna zakłada, że woźnica nie panował ani nad zwierzęciem, ani nad wozem, który był pozbawiony hamulców. I że to woźnica ponosi odpowiedzialność za całe zdarzenie.
- Przecież ten człowiek przyjął na miejscu mandat za spowodowanie kolizji drogowej - argumentuje komendant Puchalski.
Na niekorzyść podróżujących wozem przemawia to, że tylko jeden z nich był całkowicie trzeźwy. Jeden znajdował się w stanie upojenia alkoholowego. Woźnica miał wprawdzie poniżej 0,2 w wydychanym powietrzu, ale był wyraźnie "wczorajszy". Ale to właśnie alkotesty rozjuszyły tłumek, który natychmiast zebrał się w miejscu wypadku.

Gdzie pogotowie?
- Zamiast zająć się rannymi, wezwać pogotowie, policja kazała im dmuchać w baloniki! - ekscytują się mieszkańcy Pobiednej.
- A potem zaczęli rozdawać na prawo i lewo mandaty, za używanie obraźliwych słów pod ich adresem - oburza się mężczyzna, który widział całe zajście od początku. - Nie zaprzeczam, była pyskówka, ale mundrurowi sami ją sprowokowali. Zaczęli szarpać tego dziadka, co jechał wozem. Jak tak można? Przecież on ma 70 lat i sztywną nogę!

Pan Walerian ma luki w pamięci z tego dnia, choć był trzeźwy jak niemowlę. Nie wszystko pamięta. Pamięta natomiast, że ofiary wypadku poszły na własnych nogach do pobliskiej przychodni i dopiero wtedy wezwano pogotowie. Przyjechały dwie karetki i zabrały wszystkich do szpitala w Lubaniu. Wszyscy byli potłuczeni i pokrwawieni, ale na oddziale został tylko Walerian; miał złamaną rękę, podejrzenie wstrząśnienia mózgu, torsje. Wyszedł ze szpitalapo 6 dniach i od razu udał się do prokuratury.
- Nikt nic nie wiedział. Dopiero ja napisałem zawiadomienie o popełnieniu przestepstwa. Nie podaruję im tego. Dlaczego policjant, który był bezpośrednim sprawcą wypadku, nie udzielił nam pierwszej pomocy, nie wezwał karetki? Wezwał za to policję z Leśnej, która zaczęła wypisywać mandaty świadkom zdarzenia!
Rzeczywiście, w związku ze zdarzeniem do sądu trafią 3 sprawy o wykroczenia, polegające na obrzucaniu policjantów inwektywami podczas zajścia. Tylko że, zdaniem uczestników, to nic innego, jak próba odwrócenia uwagi od meritum.
- Sam usłyszałem, że mam zamknąć gębę, jak nie chcę mieć kłopotów - relacjonuje inny świadek. Kilku mężczyzn odmówiło składania zeznań na policji w związku z tą sprawą. - Byłem już w prokuraturze i tam wszystko opisałem, ale przed policją nie będę zeznawał. Nikt mnie nie będzie zastraszać!

Zdecyduje prokurator
Komendant Półtorak jest całkowicie zaskoczony takim obrotem sprawy. Zapewnia, że osobiście oglądał każdego z uczestników wypadku, a żaden z nich nie zgłaszał poważnych dolegliwości. Nie wyglądało na to, by ktokolwiek potrzebował pomocy specjalistycznej; zresztą obok jest przecież przychodnia. Później, gdy zbiegli się gapie, zrobiło się naprawdę nieprzyjemnie. Do tego stopnia, że samotny policjant mógł poczuć się zagrożony. I wreszcie - dlaczego sprawa wpłynęła dopiero teraz, w miesiąc po zajściu? Może dlatego, że adresaci spraw o obraźliwe zachowanie w stosunku do policjantów postanowili się bronić przez zarzuatmi?
- Jestem w służbie od wielu lat, pierwszy raz zdarzyło mi się coś takiego - zapewnia komendant.
Sprawa pierwotnie kwalifikowana jako kolicja drogowa, obecnie dotyczy wypadku drogowego. Czynności prowadzi prokuratura lubańska. Jeśli zapadnie decyzja o wszczęciu śledztwa, Lubań wyłączy się z postepowania, żey nie prowokować zarzutów o brak obiektywizmu.

źródło: Nowiny Jeleniogóskie nr36
autor: Katarzyna Matla


Dołącz do nas

Kalendarium
Czy wiesz, że...
Panorama
Wirtualny cmentarz
Informator SMS
Polecane linki


























Wszystkie materiały na tej stronie objęte są pełnym prawem autorskim,
osoby zainteresowane ich wykorzystaniem (w całości, lub części) proszone są o uprzedni kontakt z redakcją serwisu www.pobiedna.pl.


copyright © pobiedna.pl 2007-2023          Statystyki obsługuje system statystyk stat4u